Mrugnął.
W sumie to
nawet nie wiedział, co chciał osiągnąć poprzez ten ledwie dostrzegalny gest.
Pragnął odgonić ten obraz sprzed oczu? Upewnić się, że to, co się właśnie
działo w rzeczywistości, nigdy nie miało miejsca, a to tylko jego wyobraźnia
spłatała mu tak koszmarnego figla? Możliwe.
Gubił się we
własnych myślach, które były tak chaotyczne, iż miał wrażenie, że jego mózg za
moment eksploduje, rozsadzając jego, ją i to cholerne, słodkie otoczenie. Chciało
mu się rzygać, gdy czuł ten mdły zapach białych oraz bordowych peonii; kiedy
woń frezji docierała do jego nozdrzy, wewnętrznie się krztusił, choć
potencjalnie normalny człowiek by się
nią rozkoszował. No właśnie, w tym problem.
On przecież
nie był normalnym człowiekiem i nigdy nie będzie. Wiedział po tym doskonale.
Ale kiedy
patrzył na nią, na jej rude włosy, które falowały na tym delikatnym wietrze,
głos stawał mu w gardle, uczucia rozkładały go na czynniki pierwsze, a ta
niewidzialna maska, która tak skutecznie przysłaniała jego twarz, rozpadała się
na kawałki.
Tak bardzo
starał się ją kochać, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to koniec.
Koniec rozumiany na dwojaki sposób, ponieważ wyraźny znak stop mógł postawić w
dwóch miejscach swego życia.
Stop. Nie
chciał dalej szukać, bo była jedyną kobietą, która rozmroziła jego
skostniałe serce.
Stop.
Wiedział, że to kres ich związku. O ile tę sytuację w ogóle związkiem można
było nazwać. I choć starał się, jak tylko mógł, wiedział, że nigdy nie dorówna
temu drugiemu.
Bo to tamten był tym pierwszym, którego
poznała, a on sam prosił tylko o przyjaźń. No właśnie, cholerną przyjaźń, która
w tym momencie na nowo zaczęła paraliżować jego uczucia.
Uśmiechnął
się, choć grymas ten przepełniony był wyłącznie gorzkim posmakiem ironii,
ponieważ dokładnie w tym momencie wiedział, że ją stracił. Bezpowrotnie, na
zawsze. I nie, wcale nie bolał go fakt, że tak się stało, gdyż w chwili, gdy
zobaczył ją w towarzystwie tego drugiego, przestał odczuwać cokolwiek.
Nie był
smutny. Nie był wściekły. Nie był nawet rozgoryczony, zrozpaczony, nie rzucił
się na niego z pięściami, kiedy usta tej dwójki się złączyły.
Był po
prostu pusty. Tak strasznie pusty, iż po prostu stał i patrzył.
A później
odwrócił się i odszedł.
Nie
zauważyli go.
***
Kochała ich.
Kochała dwóch
facetów i nic nie mogła na to poradzić, choć starała się jak mogła, ale
bezskutecznie.
Być może te
rodzaje miłości się od siebie różniły. Jeden przepełniony był ciepłym
bezpieczeństwem, drugi – namiętnością.
Starała się
wybrać, naprawdę się starała, ale wszelkie próby skutkowały tym, że lądowała w
ramionach któregoś z nich, a później odczuwała potężne wyrzuty sumienia, więc
odnajdywała chwilowe ukojenie w tym drugim. I tak w kółko.
Paranoja.
Pocieszała
się jedynie faktem, że oni nie wiedzą. Na chwilę obecną rzecz jasna, gdyż nie
wątpiła, iż kiedyś się wszystko wyda. Prawda prędzej czy później zawsze
wychodzi na jaw, bez względu na to, jak bardzo człowiek stara się ją ukryć.
A wtedy była
pewna jednego.
Ona sama
stanie się ich największym wrogiem, choć nigdy tego nie pragnęła. Zdawała sobie
jedynie sprawę z tego, że oni nigdy nie zrozumieją, nie zaakceptują, nie…
No właśnie.
Nie. Nie. Nie.
Same
zaprzeczenia.
Ironia losu,
która powodowała, że spadała coraz głębiej i głębiej i głębiej, a dno było już
niedaleko.
Bała się
tego.__________________________
Zastanawiam się, co ja tutaj robię. I wiecie co? Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że mam pomysł, choć nie jestem tego pewna, ale postaram się skupić na tym jednym - skocznym wbrew pozorom - opowiadaniu. I nie, tym razem nie będzie Wellingera, obiecuję. Uwzględnię dwóch panów, o których chciałam już niejednokrotnie napisać.
Oczywiście styl tego tekstu nie jest jakiś super, ja jestem tego świadoma, ponieważ sami wiecie, kiedy ja ostatni raz tu byłam. Aczkolwiek mam nadzieję, iż ponownie przyjmiecie mnie do swojego światka. Bardzo na to liczę :)
Dobra, bo teraz by wypadało w końcu zabrać się do prawa rzymskiego.
Także buziaki! :*