środa, 16 marca 2016

Zapominajkowy prolog.

Mrugnął.
W sumie to nawet nie wiedział, co chciał osiągnąć poprzez ten ledwie dostrzegalny gest. Pragnął odgonić ten obraz sprzed oczu? Upewnić się, że to, co się właśnie działo w rzeczywistości, nigdy nie miało miejsca, a to tylko jego wyobraźnia spłatała mu tak koszmarnego figla? Możliwe.
Gubił się we własnych myślach, które były tak chaotyczne, iż miał wrażenie, że jego mózg za moment eksploduje, rozsadzając jego, ją i to cholerne, słodkie otoczenie. Chciało mu się rzygać, gdy czuł ten mdły zapach białych oraz bordowych peonii; kiedy woń frezji docierała do jego nozdrzy, wewnętrznie się krztusił, choć potencjalnie normalny człowiek by się nią rozkoszował. No właśnie, w tym problem.
On przecież nie był normalnym człowiekiem i nigdy nie będzie. Wiedział po tym doskonale.
Ale kiedy patrzył na nią, na jej rude włosy, które falowały na tym delikatnym wietrze, głos stawał mu w gardle, uczucia rozkładały go na czynniki pierwsze, a ta niewidzialna maska, która tak skutecznie przysłaniała jego twarz, rozpadała się na kawałki.
Tak bardzo starał się ją kochać, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to koniec. Koniec rozumiany na dwojaki sposób, ponieważ wyraźny znak stop mógł postawić w dwóch miejscach swego życia.
Stop. Nie chciał dalej szukać, bo była jedyną kobietą, która rozmroziła jego skostniałe serce.
Stop. Wiedział, że to kres ich związku. O ile tę sytuację w ogóle związkiem można było nazwać. I choć starał się, jak tylko mógł, wiedział, że nigdy nie dorówna temu drugiemu.
 Bo to tamten był tym pierwszym, którego poznała, a on sam prosił tylko o przyjaźń. No właśnie, cholerną przyjaźń, która w tym momencie na nowo zaczęła paraliżować jego uczucia.
Uśmiechnął się, choć grymas ten przepełniony był wyłącznie gorzkim posmakiem ironii, ponieważ dokładnie w tym momencie wiedział, że ją stracił. Bezpowrotnie, na zawsze. I nie, wcale nie bolał go fakt, że tak się stało, gdyż w chwili, gdy zobaczył ją w towarzystwie tego drugiego, przestał odczuwać cokolwiek.
Nie był smutny. Nie był wściekły. Nie był nawet rozgoryczony, zrozpaczony, nie rzucił się na niego z pięściami, kiedy usta tej dwójki się złączyły.
Był po prostu pusty. Tak strasznie pusty, iż po prostu stał i patrzył.
A później odwrócił się i odszedł.
Nie zauważyli go.

***
Kochała ich.
Kochała dwóch facetów i nic nie mogła na to poradzić, choć starała się jak mogła, ale bezskutecznie.
Być może te rodzaje miłości się od siebie różniły. Jeden przepełniony był ciepłym bezpieczeństwem, drugi – namiętnością.
Starała się wybrać, naprawdę się starała, ale wszelkie próby skutkowały tym, że lądowała w ramionach któregoś z nich, a później odczuwała potężne wyrzuty sumienia, więc odnajdywała chwilowe ukojenie w tym drugim. I tak w kółko.
Paranoja.
Pocieszała się jedynie faktem, że oni nie wiedzą. Na chwilę obecną rzecz jasna, gdyż nie wątpiła, iż kiedyś się wszystko wyda. Prawda prędzej czy później zawsze wychodzi na jaw, bez względu na to, jak bardzo człowiek stara się ją ukryć.
A wtedy była pewna jednego.
Ona sama stanie się ich największym wrogiem, choć nigdy tego nie pragnęła. Zdawała sobie jedynie sprawę z tego, że oni nigdy nie zrozumieją, nie zaakceptują, nie…
No właśnie. Nie. Nie. Nie.
Same zaprzeczenia.
Ironia losu, która powodowała, że spadała coraz głębiej i głębiej i głębiej, a dno było już niedaleko.
Bała się tego.

__________________________
Zastanawiam się, co ja tutaj robię. I wiecie co? Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że mam pomysł, choć nie jestem tego pewna, ale postaram się skupić na tym jednym - skocznym wbrew pozorom - opowiadaniu. I nie, tym razem nie będzie Wellingera, obiecuję. Uwzględnię dwóch panów, o których chciałam już niejednokrotnie napisać.
Oczywiście styl tego tekstu nie jest jakiś super, ja jestem tego świadoma, ponieważ sami wiecie, kiedy ja ostatni raz tu byłam. Aczkolwiek mam nadzieję, iż ponownie przyjmiecie mnie do swojego światka. Bardzo na to liczę :)
Dobra, bo teraz by wypadało w końcu zabrać się do prawa rzymskiego.
Także buziaki! :*